Julia Konarska ( 22.06.1989) aktorka teatralna, filmowa. Julia jest absolwentką wydziału aktorskiego PWSFTviT w Łodzi, którą ukończyła w 2013 roku. Od 2014 roku jest członkinią zespołu Teatru Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie. Laureatka nagrody im. Andrzeja Nardellego, za najlepszy debiut aktorski w spektaklu ,,Niech no tylko zakwitną jabłonie” Agnieszki Osieckiej, w reżyserii Wojciecha Kościelniaka oraz nagrody im. Aleksandry Śląskiej, za wybitne osiągnięcia artystyczne na scenie Teatru Ateneum w 2016 roku.
Julia spotykamy się w dobrym momencie. Jesteś po premierze ,,Transatlantyku” w Teatrze Ateneum na podstawie powieści Witolda Gombrowicza, w reżyserii Artura Tyszkiewicza. Spektakl ten jest ważny, traktujący o różnych odcieniach polskości ? Opowiedz o swojej roli w tym spektaklu ?
Rzeczywiście traktuje od nas, o Polakach, ale można też to rozumieć szerzej i przełożyć na inne kraje. Gombrowicz chciał skłonić Polaków, tak mi się wydaje, do trochę innego rozumienia słowa patriotyzm, który u nas często jest napompowany, często widzimy w nim sztuczność. Czy da się się być sobą funkcjonując na emigracji wśród swoich? Czy możliwe jest, aby wzbić się ponad formę polską, kształtowaną od pokoleń? Nad takimi pytaniami zastawialiśmy się tworząc „Trans-Atlantyk”. Moja rola jest zdecydowanie skromniejsza niż pozostałej części kapitalnego zespołu. W „Trans-Atlantyku” Gombrowicz jeśli wprowadzał kobiety to były marginalizowane albo sprowadzane do funkcji dekoracyjnej. My z Kasią Ucherską taką funkcję dekoracyjną trochę pełnimy, ale jest ona bardzo istotna. Jesteśmy przebrane w przepiękne stroje ludowe. Kasia ma na sobie strój krakowski, ja łowicki. Symbolizujemy naszą kulturę, cząstkę tożsamości narodowej. Przemierzamy scenę na taśmie wymyślonej przez scenografkę Justynę Elminowską, niczym nakręcone pozytywki, cepeliowskie lalki.
We wrześniu minie już cztery lata, od kiedy jesteś w zespole Teatru Ateneum. Opowiedz jak udało się Tobie trafić do zespołu teatralnego z ogromnymi tradycjami ?
Na trzecim roku studiów złożyłam teczkę do Teatru Ateneum, w której zawarty był opis dotychczasowych ról zagranych w szkole i zdjęcia. Szczęśliwie udało mi się spotkać osobiście z Dyrektorem Andrzejem Domalikiem, któremu zawdzięczam swoją obecność w tym wymarzonym przeze mnie miejscu. Po czwartym roku zostałam zaproszona na przesłuchanie do musicalu „Niech no tylko zakwitną jabłonie” w reż. W.Kościelniaka. Udało mi się dostać rolę w tym przedstawieniu, a później dołączyłam do zespołu Teatru Ateneum.
Śpiew i aktorstwo, to zdecydowanie twoje dwie największe pasje. W obecnym stanie rzeczy to aktorstwo zajmuje pierwsze miejsce ?
Oczywiście! To jest mój wymarzony zawód, pasja, ale bardzo się cieszę kiedy przy okazji tworzenia jakiejś roli mogę dać pole innym pasjom, jak śpiewaniu czy tańcu. W ogóle muzyka zawsze stanowiła niezbędny element mojego życia. Nie wyobrażam sobie bez niej życia, niemal każde ważniejsze chwile mają w mojej pamięci zachowany soundtrack.
Zaletą tego, że występujesz w Teatrze Ateneum jest to, że najczęściej udaje się Tobie połączyć te dwie czynności aktorstwo i śpiew ?
Nasz teatr ma bardzo duże tradycje muzyczne, z tego powodu bardzo mi zależało, aby móc się w nim kiedyś znaleźć. Występował tam pan Wojciech Młynarski, ba-otworzył nawet Scenę na Dole, która zaraz oficjalnie będzie nosiła jego imię. Tworzono wiele spektakli muzycznych i jest to cały czas kontynuowane. Faktycznie w mojej dotychczasowej pracy dominują role uzupełnione piosenkami, ale jest to bardzo rozwijające. Miałam możliwość zmierzenia się z utworami Agnieszki Osieckiej, a z bieżącego repertuaru Ateneum śpiewam piosenki Wojciecha Młynarskiego, Jacka Kaczmarskiego, a do przedstawienia „Kandyd, czyli optymizm” Voltaire’a teksty dopisał sam reżyser- Maciej Wojtyszko do pięknej muzyki Jerzego Derfla.
Jacek Kaczmarski – lekcja historii, to niezwykły teatr muzyczny, w reżyserii Jacka Bończyka, gdzie mamy pieśni barda poświęcone kilkunastu słynnym obrazom. Przygotowywanie takiej interpretacji, musiało być dla Ciebie wyjątkowym przedsięwzięciem ?
Było to bardzo wyjątkowe przeżycie również z tego względu, że był to mój drugi spektakl realizowany w Teatrze Ateneum. Zawsze bardzo ceniłam Jacka Bończyka, śledziłam jego twórczość. Rzadko zdarza się, żeby reżyser sam uczestniczył w swoim przedstawieniu. Jego obecność przy każdym spektaklu to wielki walor. Bardzo lubimy grać to przedstawienie, choć w przeszłości nie przypuszczałabym, że jako aktorka zmierzę się z tak piekielnie trudnymi tekstami Jacka Kaczmarskiego. W naszej inscenizacji przeplatają się obrazy cenionych malarzy polskich i zagranicznych, które były podstawą i inspiracją sporej części jego dorobku. Pamiętam, że ogromne wrażenie zrobiły na mnie makabryczne obrazy Bronisława Wojciecha Linkego. Bardzo podobają mi się aranże z wykorzystaniem gitary elektrycznej, które skomponował Fabian Włodarek. Z taką muzyką można popłynąć! Nie jest to wesoły spektakl, ale w moim odczuciu bardzo wartościowy.
Róbmy Swoje czyli aktorska interpretacja piosenek Wojciecha Młynarskiego. Ten spektakl w obecnym czasie ma mocniejszy wydźwięk jest hołdem dla twórczości niebędącego z nami już od prawie roku wybitnego artysty, przez wiele lat związanego z Teatrem Ateneum ? Która piosenka Wojciecha Młynarskiego, szczególnie utkwiła Tobie w pamięci ?
W liceum z moją przyjaciółką Anią bardzo często śpiewałyśmy piosenkę „Kocham cię życie”. Była naszym lekarstwem na sercowe smutki i nieodłączną towarzyszką babskich spotkań. Bardzo też lubię „Dziewczyny bądźcie dla nas dobre na wiosnę”. „Róbmy swoje” to zbiór rozważań i dostrzeżeń pana Wojtka zamkniętych w krótkich piosenkach. Otwiera je utwór „Alkoholicy z mojej dzielnicy”, który opowiada o pewnym teatrze z ulicy Jaracza, czyli o Teatrze Ateneum. Jeszcze do niedawna Powiśle nie było tak modną dzielnicą jak obecnie, co więcej mówiono nawet, że jest to szemrana okolica. Pan Wojtek darzył ją wielką czułością, co słychać w delikatnej i pięknej interpretacji Krzysztofa Gosztyły. Szczególnie niepokojąco dla mnie wybrzmiewają piosenki „Gruz do wywózki” oraz „Przyjdzie walec i wyrówna” świetnie interpretowane przez Tomka Schuchardta. Mimo tego, że powstały dobre kilka dekad temu, w Polsce PRL-u, to niestety wciąż nie tracą na aktualności. Staraliśmy się jednak, aby przedstawienie było pogodne, aby widz wyszedł z teatru uśmiechnięty do życia.
W najbliższym czasie Teatr Ateneum poświęci recital ku pamięci Wojciecha Młynarskiego ?
Już za chwilę, 16 marca rozpocznie się tygodniowy festiwal „Młynarski w Ateneum- konfrontacje”. W planie są koncerty takich artystów jak Maciej Maleńczuk, Młynarski-Masecki Band, Piotr Machalica i można by jeszcze długo wymieniać. Do tego będą odbywały się projekcje przedstawień wyreżyserowanych przez pana Wojtka w Ateneum. Ciekawą atrakcją będą też spacery z przewodnikiem szlakiem ważnych w jego życiu miejsc. Będzie różnorodnie, mądrze, wzruszająco. Sama nie mogę się doczekać i bardzo bardzo zapraszam!
Twój debiut w tym teatrze, był można stwierdzić w iście broadwayowskim stylu. Niech no tylko zakwitną jabłonie w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, to efektowne przedsięwzięcie i szczególne dla Ciebie, ponieważ za swoją rolę zdobyłaś nagrodę im. Andrzeja Nardellego za najlepszy debiut aktorski ?
Tak, to był dla mnie bardzo ważny moment, a przede wszystkim bardzo ważna rola, którą pokochałam od razu. Cieszę się, że miałam możliwość zagrania tak odległej ode mnie postaci. Uwielbiałam chodzić po scenie z nożem, mówić nieswoim, bardzo wysokim głosem i poruszać się w dziwny sposób, który ćwiczył ze mną Jarek Staniek, wspaniały choreograf zarażający w pracy swoją energią. Nagroda za debiut była pierwszą nagrodą w moim życiu, w dodatku przyznaną przez krytykę ZASP-u. Poczułam, że to co robię ma sens.
Znakomita aktorka Krystyna Tkacz jest prywatnie twoją ciocią. Myślę, że zgodziłabyś się ze stwierdzeniem, że Pani Krystyna jest dla Ciebie wzorem do naśladowania ?
Tak, zawsze była. To jest moja druga matka- matka chrzestna. Od kiedy mieszkamy w jednym mieście możemy spędzać ze sobą o wiele więcej czasu. Ciocia jest świetną aktorką, a do tego ma wielki dar pedagogiczny. Długo była panią profesor ucząc piosenki aktorskiej w Akademii Teatralnej. Zawsze mogę liczyć na jej wsparcie i celne rady w kwestiach życiowych i aktorskich. Podchodzi do ról bardzo drobiazgowo, każdą postać buduje od zera tworząc przeróżne kobiece portrety. Jest bardzo wszechstronna, bezbłędnie odnajduje się w każdej formie, komediowej czy dramatycznej. Nie widziałam nigdy źle zagranej przez nią roli, z ręką na sercu. Zawsze jej role teatralne i filmowe to perły. Nawet jeśli są epizodyczne to zapadają w pamięć na długo. Nie broni się przed mniejszymi rolami, nie wartościuje ich w ten sposób. W ogóle w życiu jest barwną osobą, co odzwierciedla choćby jej garderoba. Uwielbia bawić się modą, kolorami, ma dużą kolekcję kapeluszy, torebek, nie wspomnę o biżuterii. Czerpie z życia garściami, jest kopalnią anegdot i wiecznie nie ma czasu mając 70 lat, czego i sobie życzę na przyszłość (śmiech).
Przez pewien czas także występowałaś w Zespole Tanecznym Orliki. To było takie swoiste dobre przygotowanie do aktorstwa ?
Na pewno przygotowało na spotkania z szerszą publicznością i tępiło rozbójnika, którego jako dziecko w sobie nosiłam. Zajęcia prowadziła dość surowa, ale kochana pani dyrektor, która uczyła nas 9-latków dyscypliny i precyzyjności ruchu. Dbała o nasze sylwetki podczas tańca, pilnowała obciągniętych palców u stóp, zwracała uwagę na dłonie. Magiczne dla mnie były piękne stroje, do każdego tańca inne. Do dzisiaj pamiętam zapach krochmalonych koszul. Teraz życie zatoczyło kółko i znowu w „Trans-Atlantyku” wracam do folkloru z wielką przyjemnością.
Studiowałaś aktorstwo w Łódzkiej Szkole Filmowej. Jak wspominasz czasy studenckie i jakie wrażenie na Tobie, zrobiła Łódź jako miasto
To były piękne czasy! Trafiłam na świetną grupę ludzi, którzy byli ze mną na roku. Spędzaliśmy ze sobą prawie 24 godziny na dobę. Miałam kilku ulubionych profesorów, którym bardzo wiele zawdzięczam. Profesorowie Michał Staszczak, Bronisław Wrocławski, Ewa Mirowska i Michał Droś szczególnie wpłynęli na moje podejście do zawodu. Mieszkałam przez 3 lata w akademiku, w którym było bardzo wesoło. Mieścił się w nim klub High Speed z uroczą panią Agatką, która doskonale nas biednych studentów rozumiała i pozwalała brać piwo na kreskę. Szkołę ukończyłam zaledwie kilka lat temu, ale wtedy Łódź nie oferowała tak wielu rozrywek jak dzisiaj. Nie było fajnych knajp wobec tego nasza szkolna bohema skupiała się głównie wokół klubu akademickiego i tam właśnie bawiliśmy się najlepiej. Łódź jest wyjątkowym miastem, trochę niebezpiecznym i awanturniczym, ale też pociągającym i inspirującym.
Czego mógłbym Tobie Julia życzyć na przyszłość ?
Szczęścia, szczęścia i jeszcze raz szczęścia Bardzo bym chciała zagrać z ciocią w filmie, więc śmiało możesz mi tego życzyć